Nov 23, 2015

23 listopada 2015

Poniedziałek i nowa opowieść. Kiedy zasiadam nad klawiaturą myśli zaczynają wirować, odnajduje w najgłębszych zakamarkach pamięci dawne zdarzenia. Impulsy wibrowania neuronów zaczynają iskrzyć. Rozpoczyna się walka, która myśl, jakie zdarzenie wybrać. Czoło rozpala się do czerwoności i prądy biegają po skroniach. Czakra korony rozkręca wir nad przestrzenią łysiny. Wiruje, kręci ostatnimi, pojedynczymi włosami potężnego zakola rozcinającego głowę na pół. Wyrywa ostatnie znaki włosów.                                                        
Zawsze się zastanawiałem dlaczego mi rosną tak szybki puste miejsca w przestrzeni włosów. Dzisiaj znam winowajcę. Czakra korony. Wybaczcie Państwo taki opis i autoironie, ale musiałem się pobudzić do nowej opowieści. Odnaleźć temat i mam.
Nie jest łatwy, ale niewiarygodnie dziwny, śmieszny. Pytanie czy potrafię opowiedzieć tak sugestywnie jak zawsze to czynię słowami.  
Ruszam w tekst stukany z mojego życia. Czy ma coś z magii? Na pewno wszystko jest magiczne, ale tym razem będzie przygoda leśna. Przedziwne grzybobranie.                       
Dawno temu, za górą i lasem był sobie poranek. Rok? Załóżmy 1996. Godzina około ?.. rano. Górska miejscowość.                                                                                                             
Dzień wcześniej zapadła twarda decyzja, pomaszeruję jutro z bladym świtem na grzyby. Jak prawdziwy grzybiarz. Uwielbiam to, ale ranne wstawanie nie jest moją najsilniejszą maksymą. Postanowienie twarde, ranne grzybobranie. Zaznaczam na grzyby chodzę raz w roku, a zdarza się raz na kilka lat. Niestety.
Wróćmy do poranka. Tak jak napisałem blady świt, 9.00. Dodam niedzielny blady świt. Ubieram pełną kompozycję ubioru zdobywcy grzybów i oczywiście plecak. Po co się rozdrabniać, ma być plecak grzybów. Wychodząc z domu. Na zakręcie spotkałem sąsiada, rasowego zawodowca grzybiarza znanego w całej okolicy. Pełna kobiałka prawdziwków. Wraca do domu.                                                                                                                               
Cześć gdzie idziesz?  Pyta.                                                                                                                 Moja odpowiedz . Na grzyby.                                                                                                           Popatrzył się na mnie i na zegarek.                                                                                           
Miny nie muszę opisywać.                                                                                                        
 Ty jak coś robisz to ma dziwny wymiar. Na grzyby to się chodzi 4.00 rano. Hi,hi,hi,hi… .                 Nie załamując się taką oceną fachowca pomaszerowałem zawzięcie w doliny, lasy, bory i piękne krajobrazy. Nie będę tutaj opisywał słońca, drzew, ostro spadających jarów nie miejsce i sens opowieści. Maszeruje, zaliczam upadki ciała i duszy grzybiarza, szukam prawdziwków pod pięknymi smrekami i kompletna klapa. Zero efektów. Kurcze blade wszyscy mi powyrywali grzyby bladym świtem. Co za świat grzybowy. Lesie zlituj się. Po trzech latach wybrałem się na grzyby i ty mnie obdarzasz takimi darami. Ciężki los grzybiarza Ezoteryka Kosmy. 
Na jednej z polan spotkałem faceta z kilkoma krowami, krótka wymiana zdań. Próbowałem zasięgnąć od niego wskazówek jak znaleźć pierwszego grzyba. Jak domyślacie się mili Państwo zero podpowiedzi. Co za sknerus.                                                                                                                                      
 Nagle coś zaświtała, poczułem.  Natłok myśli i wskazówka intuicji. Widzisz ten skraj lasu, tam maszeruj. Głowę aż wykręciło. Intuicji nie należy ignorować, zawsze niesie w sobie coś magicznego, nieznanego, a za razem właściwego w działaniu. Za myślą nogi rozpoczęły ruch do przodu. Ciągną. Lekki bieg i ciekawość odszyfrowania podszeptu. Stanąłem na skraju lasu, podnoszę  pierwszą gałąź smreka i oczom nie wierzę……….. grzyb!!!!

Możecie sobie Panie, Panowie wyobrazić radość Ezoteryka Kosmy. Podskoki. Taniec rytualny grzybowyrywacza. Godzina 12.00 i pierwszy grzyb……… . JEST, JEST….. . Będzie patelnia pełna grzybów.


Nudno zaczyna się robić. Wiem, ale to jest tylko wprowadzenie do dziwnego grzybobrania. Skracając opowieść nie będę opowiadał o grzybach, których w tym lesie rosło makabrycznie dużo. Chyba ktoś uderzył magiczną różdżką. Przywalił zdrowo. Wybierałem najładniejsze i ładowałem do plecaka. Okolica była bardzo nieprzyjemna do chodzenia. Przepastny stromy jar i zwarty głęboki leśny odcinek gąszczu.                                                                                              
Wyobraźcie sobie Ezoteryka Kosmę na czworakach wśród gałęzi wysokich drzew i smreków (świerków) wysokości 2 metrów. Proszę zapamiętać ten wymiar. Dwa metry. W dalszej opowieści wysokość 2 M będzie podkręcała dramat sytuacji.                                           Głęboki jar, 10 metrów wysokości na oko i ja na samym dole. Ostre zbocze porośnięte zwartym wysokim i niskim lasem. Gąszcz.  Zbieram grzyby na dnie urwiska i nagle słyszę ………..…………. CDN ….E.K.

No comments:

Post a Comment